Ostatnia ucieczka więźniów Majdanka czyli co się wydarzyło w Kraśniku 23 lipca 1944 r. 

        Majdanek, potoczna nazwa obozu hitlerowskiego w Lublinie, istniał od kwietnia 1942 r. do 22 lipca 1944 r. Nie co wcześniej, bo od października 1941 r. do marca 1942 r. był obozem dla radzieckich jeńców wojennych. Dokładnej liczby ofiar Majdanka nie można ustalić ze względu na zniszczeni. dokumentacji obozowej. W rezultacie prac Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce (1948 r.) ustalono, że przez ten obóz przeszło ok. 500 tys, więźniów, obywateli 28 państw i 54 narodowości, przy czym większość, ok. 60% stano wili Polacy. Zamordowano ok. 360 tys. osób, głównie Żydów. Prokuratorzy w procesie norymberskim podali liczbę I,5 miliona łącznie z jeńcami wojennymi, których wymordowano lub zmarli z głodu i chorób (informacje takie przytoczył Zygmunt Zonik w książce AnusBelli). O obozach koncentracyjnych ukazało się dużo prac badawczych, źródłowych i naukowych, dużo wspomnień. Temat ten jest bogato reprezentowany w literaturze. O likwidacji obozów i o transportach ewakuacyjnych napisano niewiele. Podstawowym źródłem do odtworzenia tamtych zdarzeń są późniejsze, nieliczne zeznania, relacje i wspomnienia. Obozowa dokumentacja dotycząca kolumn marszowych zachowała się tylko gdzieniegdzie. 22 lipca 1944 r. władze obozowe wydały rozkaz o likwidacji Majdanka. W pośpiechu przystąpiono do zacierania śladów zbrodni. Podpalono akta kancelarii obozowych. Spłonęło krematorium. W godzinach popołudniowych wy prowadzono ostatni ewakuacyjny trans port więźniów (wg J. Marszałka, Majdanek, s. 179) - w ilości 1229 osób. Do transportu dołączono 229 więźniów z komenderówki przy ul. Lipowej w Lublinie, pędząc wszystkich pieszo w kierunku Kraśnik, Annopol, Radom do Oświęcimia. Drogę z Ćmielowa do Oświęcimia przebyli pociągiem (wg D. Czech, Kalendarium 19ń4/8, s. 53 - 698 osób z tego trans portu dojechało do Oświęcimia; reszta została zamordowana, zmarła z wycieńczenia lub uciekła). Była to prawdziwa droga śmierci. Kto nie mógł iść dalej, był spychany do rowu i zabijany. 

Jeden z uczestników tego transportu W, Andrzej I Janiszek, w swoich wspomnieniach napisał: 

        Po południu 22 lipca 1944 r wyprowadzono z obozu ostatni ewakuacyjny transport więźniów do Oświęcimia, już pod ostrzałem artylerii zbliżającego się frontu. Więźniowie byli otoczeni kordonami uzbrojonych SS-manów, a pochód zamykał pluton egzekucyjny, który strzałem z broni maszynowej kończył kres wędrówki tych, którzy opadli z sił. Po całonocnym uciążliwym marszu po błocie i wśród ulewnego deszczu, wieczorem 23 lipca transport dotarł do Kraśnika, gdzie zatrzymano się na wypoczynek w miejscowej cegielni. 

        We wspomnieniach byłego więźnia, Czesława Kuleszy, czytamy: 

        Trudno ,Trudno uwierzyć, że nareszcie jest postój. Wprowadzają nas do suszarni. I Kobiety na lewo, mężczyźni na prawo. Każdy, nie dbając ani o mokre ubranie, ani o rany na nogach, nie myśląc a jedzeniu, chociaż już upłynęło więcej niż 24 godziny od chwili wyruszenia, pada na ziemię. by chociaż chwilę wypocząć. 

        Tymczasem wtajemniczeni i zainteresowani mieszkańcy Kraśnika przygotowali ucieczkę więźniów. Wtajemniczeni - to ci z ruchu oporu, zainteresowani - to ci, których bliscy szli w tym transporcie jako więźniowie Majdanka. Sprzyjającą okolicznością stało się ulokowanie więźniów na nocleg w tutejszej cegielni. Dzięki zorganizowanej akcji kraśniczan 23 lipca 1944 r. ponad 20 więźniów odzyskało wolność, uciekając w dostarczonym przez miejscową ludność przebraniu. 

        Uciekinierzy otrzymali z organizacji ruchu oporu "oryginalne" dokumenty, wystawione na prawdziwe nazwiska. Były to metryki urodzenia z pieczęcią i podpisem księdza A. Stefańczyka jako urzędnika stanu cywilnego oraz zaświadczenia burmistrza stwierdzające, że obywatel taki a taki, zameldowany w Kraśniku, zgubił Kennkarte, czyli kartę rozpoznawczą (dowód osobisty). 

Andrzej Stanislawski w książce Pole śmierci napisał: 

Ludzie z Kraśnika papiery te sporządzające działali świadomie, wiedzieli że narażają swoje życie dla uratowania obcych sobie więźniów z Majdanka. Tym większe jest ich bohaterstwo.

metryka wystawiona w Kraśniku na nazwisko Andrzeja Stanisławskiego
Zarząd Miejski w Kraśniku wydawał więźniom zaświadczenia. Oto treść jednego z nich.

        Była nauczycielka a. Kraśnika p. Mieczysława Kołczewska opowiadała: 

        W lipcu 1944 r. dowiedziałam się od łącznika organizacji AL, że mają prowadzić przez Kraśnik więźniów Majdanka. Z wieloma osobami, takich jak: Małas, Wrzosowa, Pietra, Morawska, Małasiewicze i innymi zorganizowałyśmy zbiórkę żywności. Było tego cały wóz. Niemcy pozwolili nam wjechać na teren cegielni. Więźniowie prosili o opatrunki na poranione od marszu nogi, o lekarstwa na wzmocnienie i o pomoc w wydostaniu się z obozu. Postanowiliśmy zrobić zbiórkę ubrań cywilnych i przemycić je na teren obozu. Zebraliśmy dużo pluszczu i ubrań męskich. Pierwszą partię przemyciliśmy pod własnymi płaszczami, towarzysząc jako pielęgniarki doktor Aleksandrowiczowej. Niemcy przepuścili panią doktor i nas, kilka pań, ponieważ niosłyśmy w rękach bandaże, watę, lekarstwa. Wyprowadziłyśmy, wychodząc z powrotem kilku przebranych po cywilnemu więźniów. Czesław Kulesza, uczestnik tego transportu, napisał w swoich wspomnieniach: Ale, o dziwo, ci ludzie, którzy przed chwilą myśleli tytko o jednym, położyć się gdziekolwiek i zasnąć - teraz tego nie robią. Wiele kobiet zaczyna płakać. Przebija się pytanie: "Co z nami będzie?" Obok bramy zbiera się grupka mieszkańców Kraśnika, przeważnie kobiet. Prowadzą ożywione rozmowy z SS-manami i po chwili cel ich jest jasny: uzyskują zezwolenie na dostarczenie nam jedzenia i papierosów. Oczywiście, eskorta też na tym korzysta. Kobiety są już na terenie cegielni, mieszają się z tłumem więźniów, rozdają między nich przyniesione przez siebie rzeczy Zda się, że cacy Kraśnik wypróżnił swe spiżarnie dla nas. I wtedy coś się zmieniło - nastąpił cud serca polskiego - poczuliśmy, że to nasza ziemia, że dookoła są nasi kochani bracia, że myśmy nie tylko numeru, ale ludzie, którzy chcą żyć. Cywilne ubrania chowane przed szpiegującymi oczami SS-manów, ukrywane w torebkach, koszykach przenikały do nas. Więźniowie chwytają odzież. Przebieranie trwa chwilę. Dzielne Polki z Kraśnika nie zawahały się podać ramienia i pierwsi więźniowie przeszli: zwyczajnie, przez bramę, przez kordon SS-manów. 

        We wspomnieniach Adama Panasiewicza - zatytułowanych Ostatni transport I Exodus kraśnicki czytamy: 

    Około godz. 14 dotarliśmy do Kraśnika. Jest niedziela. Ludzie odświętnie ubrani przyglądają się naszemu pochodowi. Niektórzy domyślają się, że to więźniowie z Majdanka. Kolega Serafin, mieszkaniec Kraśnika, wówczas więzień Majdanku, spotkał chłopców którym dał gryps do rodziny. Wiadomość prędko dotarta do żony. Przechodziliśmy nawet pod jego domem, z balkonu którego rodzina przypatrywała się idącym więźniom. Przybycie nasze zaalarmowało całą ludność miasta.

         

        Pani Wanda Lewandowska, z d. Pietrasówna, wspomina: 

    Mój szwagier Józef Cezary Serafin przed wojną był oficerem rezerwy. Przez pewien czas był dyrektorem szkoły w Chorzowie, następnie był rektorem gimnazjum w Kraśniku. Aresztowany w 1941 r., przebywał początkowo na Zamku w Lublinie, następnie w obozie na Majdanku. 22 VII 1944 roku był pędzony w pierwszym transporcie ewakuacyjnym z Majdanka do Oświęcimia. W deszczowa niedzielę 23 VII w godzinach popołudniowych wpada do nas chłopak, były uczeń Serafina, z wiadomością, że prowadzą dyrektora gimnazjum. Wybiegliśmy na balkon. Mieszkaliśmy wówczas na l piętrze kamieniczki przy ulicy Narutowicza. Z balkonu widziałyśmy zbliżającą się od strony kościółka długą kolumnę ludzi w pasiakach. poowijanych w jakieś koce. Szli piątkami, a po obu bokach kolumny szli SS-mani z psami na smyczach i karabinami  wycelowanymi w więźniów. Trzeba trafu, że w pierwszych szeregach z brzegu szedł Serafin, mąż mojej ,siostry Jadwigi. Jadwiga wybiegła z domu i szła chodnikiem. Chciała zobaczyć, dokąd ich zaprowadzą. Cały transport więźniów ulokowano na terenie cegielni Pludrów (dziś - Tokarzewscy). Ojciec nakupił wódki, którą później częstował obozowych strażników. Mama dała wszystka żywność, którą mieliśmy w domu. Ja i brat wynieśliśmy z domu męskie spodnie, płaszcze i kapelusze. Wszyscy chcieliśmy wyciągnąć z obozu mojego szwagra Serafina. Obie z Jadwigą weszłyśmy na teren cegielni razem z innymi kobietami. Jadwiga zajęła się mężem, a ja pomagałam innym. Ojciec częstował wódką Niemców stojących w bramie na straży. SS-mani bali się początkowo pić, każąc mu z każdej butelki nadpić. Upili się strażnicy, popił sobie też mój ojciec.

Józef Cezary Serafin (pierwszy z prawej) w towarzystwie teścia S. Pietrasa, żony Jadwigi (w sukience w kwiatki) szwagierki Wandy w białej długiej sukience oraz córki. Teść, żona i szwagierka byli organizatorami ucieczki nie tylko pana Józefa.

 

Andrzej Janiszek 
Warszawa, 18 XI 1976 r. 
00-139 Warszawa 
ul. Elektoralna 4/6 m. 33 

OŚWIADCZENIE 

Oświadczam niniejszym, że jako były więzień Majdanka, w czasie przemarszu przez Kraśnik w ostatnim pieszym transporcie ewakuacyjnym w dniu 23 lipca 1944 roku, dzięki ofiarnej p mocy społeczeństwa kraśnickiego odzyskałem wraz z wielu inny mi kolegami wolność i opiekę. Stwierdzam, że jedną z najbardziej aktywnych organizatorek w akcji uwolnienia więźniów z transportu była Ob. Wanda Pietras Lewandowska c. Stanislawa, ur. 1915 r., która jeszcze przez wiele dni do wyzwolenia Kraśnika roztaczała nad nami opiekę, niosąc pomoc w ukrywaniu i leczeniu zbiegłych więźniów. Niniejsze oświadczenie składam w poczuciu obywatelskiej odpowiedzialności i obowiązku, gdyż osobiście doznałem tej po mocy i widziałem, jak z narażeniem własnego życia wchodziła na teren zagrożony, dostarczając odzież cywilna i wyprowadzając przebranych więźniów. 

Andrzej Janiszek b. więzień Majdanka Nr 3304, 
Przewodniczący Komisji Historycznej Klubu Majdanek 

 

Warszawa, dnia 26 XI 1976 r. 

    Stwierdzam własnoręczność podpisu i prawdziwość oświadczenia Kol. Andrzeja Janiszka i zgodnie z poczuciem sprawiedliwości i odpowiedzialności oświadcza, że byłem jednym z podopiecznych Ob. Wandy Pietras, która umożliwiła mi ucieczkę z trans portu obozu Majdanek w Kraśniku (z cegielni) przez dostarczenie ubrania cywilnego, a następnie przechowywała mnie w domu swoich rodziców przez 9 dni, z narażeniem życia wszystkich domowników, tj. do czasu zameldowania się w Prezydium PKWN i podjęcia tam pracy na stanowisku dyrektora Intendentury Prezydium PKWN i V Przewodniczacego Nadzwyczajnej Komisji Rządu d/s Mieszkaniowych. 

Stanisław Olszański 
Sekretarz 
i Czł. Zarządu O/warszawskiego 
Tow. Opieki 
nad Majdankiem 
Nr więźnia Majdanka 2954

     Jednym ze zbiegów był Andrzej Stanisławski późniejszy redaktor Dziennika Bałtyckiego, w którym 20 VII 1984 roku ukazał się artykuł Ucieczka z mroku, opisujący jego ucieczkę z obozu. Nieustannie poszukiwałem szans uratowania rycia, a były one nader nikłe. I nagle spotkałem starszą panią z opaską Czerwonego Krzyża, była to pani Wanda Gotnerowa, miejscowa położna która w grupie pielęgniarek weszła na teren cegielni z doktor Aleksandrowiczową. Szybko dogadaliśmy się. Ona też zorganizowała kilka cywilnych ubrań, bez których mowy być nie mogło o ucieczce - potem zaczęło się przemyślne wyprowadzanie więźniów. Stanisławskiemu udało się wydostać poza cegielnię. Noc spędził ukryty w sianie na strychu jakiegoś domu. Na drugi dzień dotarł do pani Gotnerowej, tej, która już raz na cegielnianym placu pomogła mu. W książce Pale .śmierci na str. 254 Stanisławski napisał: Już bez trudu trafiłem da owej przemiłej starszej pani, miejscowej akuszerki. Ucieszyła się na mój widok, jak gdybym był jej rodzonym synem. Rezydowali już u ciej Beguś Maliszewski i któryś jeszcze z naszej paczki. Nasza przeurocza gospodyni dosłownie własnym synom zabierała, żeby nam dać... to dzbanek mleka, to stertę chleba. 

Te wspaniale kraśnickie kobiety z narażeniem życia zrobiły więcej, niż można było, aby ratować od śmierci obcych sobie więźniów Majdanka - pisze autor w artykule Ucieczka z mroku. Do końca swego życia Andrzej Stanisławski pamiętał o p. Gotnerowej. Na każde święta wysyłał Tyczenia świąteczne, a w lipcu wysyłał list z podziękowaniem za uratowanie życia. Po śmierci pani Wandy (w 1980 r.) podziękowania te składał na ręce jej syna Eugeniusza. Treść listu z l7 lipca 1991 r. publikujemy za zgodą adresata. pana Eugeniusza Gotnera. 

            

            Szanowni i Drodzy Państwo! 

Gdańsk, 171ipca 1992 r. 

    Ja wprawdzie nie potrzebuję specjalnych okazji, aby wdzięcznymi myślami powracać do Waszego cudownego Domu i Rodziny, której tak wiele zawdzięczam. Zbliża się jednak 23 lipca, dzień, który przed 48 laty - dzięki postawie Waszej wspaniałej, niezapomnianej Matki Pani Wandy Gotnerowej pozwolił mnie i wielu moim lagrowym Kolegom z transportu śmierci z Majdanka powrócić do grona ludzi uratowanych ad zagłady. 

    Język ludzki jest zbyt ubogi, abym potrafił nim wyrazić wszystko, co czuję i odczuwam przez te wszystkie minione lata: wdzięczność, serdeczne oddanie, głęboką cześć i najwyższe uznanie dla bohaterstwa nieodżałowanej Pani Wandy Gotnerowej, a za Jej przykładem tylu innych, wspaniałych Kobiet z Kraśnika. Dlatego powtórzę tylko raz jeszcze: dziękuję w uratowanie mi życia. Przesyłam maje najlepsze, serdeczne pozdrowienia 

szczerze oddany 
Andrzej Stanisławski 

W książce Jesteśmy świadkami s. 329-330, znajdują się wspomnienia Aleksandra Zakościelnego z Zaklikowa, dotyczące jego ucieczki z transportu. Oto streszczenie jego wspomnień: 

    Więźniowie już leżeli na piecu cegielni, gdy ktoś z zewnątrz wywołał jego nazwisko i polecił mu podejść do wyjścia. Na placu stały dwie dziewczyny w otoczeniu esesmanów i kilkunastu cywilów z miasta. Oświadczyły, że mają paczkę dla brata. Zakościelny rozpozna jedną z nich. Była to Leokadia Bańka, siostra kolegi Janka. Janek mieszkał w kamieniczce na ulicy Narutowicza i ze swojego balkonu zauważył Aleksandra idącego w kolumnie majdankowiczów zmierzających w kierunku rynku. Postanowił pomóc koledze. Zmobilizowani przez niego mieszkańcy przynieśli wódki Niemcom stróżującym w bramie, pili z nimi, aby odwrócić uwagę od dziewczyn, które przyniosły paczkę z cywilnym ubraniem dla Zakościelnego. Ten z kolei wykorzystując chwilę nieuwagi strażników, skoczył w krzak bzu, szybko ubrał spodnie, żakiet i beret. Wkrótce znalazł się wśród dziewczyn i kilkunastu cywilów z miasta i wychodząc z nimi, udawał mie zkańca Kraśnika. Pan Władysław Krupski o swojej ucieczce tak wspomina: Byłem w Majdanku do ostatniej chwili, do dnia 111ipca 1944 r. (dzień Manifestu PKWN). Tego dnia ok. południa wszystkich pozostałych w obozie więźniów ok 600 osób, w tym ok. 100 Polaków wyprowadzili Niemcy, prowadząc pieszo w kierunku Kraśnika. Kto nie miał sił iść dalej, został rozstrzelany. Resztkami sił wspomagaliśmy słabszych, inni zaś wspomagali nas w krytycznych chwilach. Następnego dnia doszliśmy do Kraśnika (ok. 511 km), mając bardzo pokrwawione nogi. Tam w Kraśniku zaprowadzili nas Niemcy do cegielni. Trzeba jeszcze dodać że posterunki Niemców. którzy nas konwojowali w czasie drogi zmieniały się co 3-4 godziny. Byli to żołnierze armii niemieckiej i SS-mani. Tam w Kraśniku dowiedzieliśmy się że mają nas "wykończyć". Cywilne osoby (mieszkańcy Kraśnika) miały możliwość wstępu do nas do cegielni pod pozorem pomocy Czerwonego Krzyża. Na pytania, co nam potrzeba, odpowiadaliśmy chleba, pokazując ubranie. Społeczeństwo Kraśnika w mig zrozumiało o co chodzi i w różnych miejscach ukrytych przebieraliśmy się. Jako cywile opuszczaliśmy cegielnię jako wolni ludzie. Mnie osobiście dużą pomoc okazał współwięzień komunista dr Het, który, jak się dowiedziałem został rozstrzelany. Dostarczeniem ubrania i pomocą w wyjściu z cegielni służyła mi żona kolegi obozowego p. Serafnowa i p. Greś. Uciekło nas wtedy 21 osób. Ja byłem umieszczony w chlewie pod kozą i tam opatrywali mi rany na nogach do czasu wejścia wojsk polskich i Czerwonej Armii. Piątego dnia wojska niemieckie zostały z Kraśnika odparte na zawsze. Mogliśmy wyjść ze swoich kryjówek. Mimo, że nas przez kilka dni szukali, nie mogli nikogo znaleźć. Otrzymaliśmy od władz lokalnych w Kraśniku tymczasowe zaświadczenia i udaliśmy się do Lublina. 

Poznań grudzień 1970 r. 

Cegielnia państwa Pludrów - Tokarzewskich, która 23 VII 1944 r. była miejscem opisywanych wydarzeń.

        Cegielnia, w której na nocleg zatrzymano pieszy ewakuacyjny transport Majdanka była własnością państwa Pludrów. Więźniów zapędzono na piec cegielni, który natychmiast został podminowany. Kierownictwo transportu na tę noc zatrzymało się w szkole obok cegielni. 

        W lutym 1997 r. państwo Janina i Stefan Tokarzewscy wspominali: 

        Był lipiec 1944 r. Zbliżał się front. Niemiecki urzędnik przyniósł nam nakaz natychmiastowego opuszczenia domu i obejść gospodarskich. Jeszcze tego samego dnia przenieśliśmy się do rodziców na Podlesie, do Zdybickich. 

        Dni byty mroczne, pochmurne, podoi deszcz. Ciekawość spowodowała, że następnego dnia przyszliśmy w pobliże nasze go domu. W godzinach popołudniowych Niemcy przypędzili transport więźniów na teren cegielni. Ludzie byli zziębnięci, prze moczeni. Wpędzono ich na piec cegielniany. Chodziły pogłoski, że piec razem z ludźmi ma być wysadzony w powietrze. Tymczasem. mieszkańcy Kraśnika uzyskali zezwolenie na dostarczenie więźniom pożywienia. Stróżującym Niemcom do noszono duże ilości bimbru. a więźniom jedzenie i ubrania cywilne, w które ci się przebierali i pojedynczo byli wyprowadzani poza teren cegielni. Niektórzy uciekali indywidualnie. Niektórzy, np. pan Marcin Gryta z Zakrzówka, chowali się w koziołkach cegły przygotowanej do wypału. Jeszcze inni, jak ci, którym pomogliśmy, schowali się w plewach na strychu naszego domu. Nasza pomoc polegała na znalezieniu odpowiedniej kryjówki, dostarczeniu pożywienia i ubrania. Nikt nie pytał zbiegłych więźniów o pochodzenie, nazwisko, narodowość. Dla nas byli to nieszczęśliwi ludzie. 

        Nie wszyscy uciekinierzy zostali wyprowadzeni przez kobiety rozdające żywność i ubranie więźniom. Niektórzy musieli radzić sobie sami. 

    Adam Panasiewicz tak napisał o swojej ucieczce: 

        Po kilku minutach ta sama pani przynosi mi w koszyku pakiet i prowadzi do drewniaka, gdzie mam się przebrać; .sama staje przed drzwiami na straży. Przebierani się momentalnie, od pasiaków odrywam numer obozowy i wychodzę. Mojej pani już nie ma. Ogarnia mnie dławiący strach, czy nie wpadłem w pułapkę. Przezwyciężając się, wyszedłem, potem defiluję środkiem podwórza. zatrzymuje mnie jakiś SS-man. Nie tracąc tupetu nie wiem co mi wtedy wpadło do głowy - krzyczę na cały glos do kobiety przy wozie: "Dwie paczki - zaraz przyniosę..." Szybko zmierzam w kierunku plota, przeskakuję go... 

    Adamowi Panasiewiczowi dopisało szczęście. Było już ciemno, nie wszyscy Niemcy byli "żądni krwi", nie wszyscy chcieli widzieć, co się dzieje. Panasiewicz napisał we wspomnieniach: 

    Przed wejściem do domku stał znany mi z III Pola Blockfuhrer Eberle, który, czy mnie nie poznał, czy też idawał, że mnie nie zna, odwrócił się w drugą stronę, nie zatrzymał. Myślę, że za chwilę padnie strzał... - nie padł. 

    W ten sposób więzień Panasiewicz opuścił obóz i uciekł przez pola w nieznanym kierunku. Zmęczony, położył się i zasnął w jakimś stogu siana. Znalazł go tu Stefan Pluder i zabrał do domu teściów, do Zdybickich, na Podlesie, gdzie sam z rodziną zatrzymał się po opuszczeniu domu i cegielni. [...] po krótkiej chwili do stogu podszedł jakiś mężczyzna - czytamy we wspomnieniach Panasiewicza. W dobrotliwy, budzący zaufanie sposób przekonał mnie o jego dobrych zamiarach. Mężczyzna przedstawił mi się jako współwłaściciel cegielni, z której uciekłem. - Proszę się niczego nie obawiać. Jesteśmy Polakami i naszym obowiązkiem jest was ratować.

       

Pani Janina Tokarzewska i pan Stefan Tokarzewski właściciele cegielni i spółorganizatorzy ucieczki

        Zostałem poproszony do izby, gdzie poznałem Kazimierza Faliszewskiego i jego żonę Helenę, którzy mieszkali w cegielni. Cała rodzina udzielna mi szczerej pomocy. 

        Pan Stefan Tokarzewski w wywiadzie z lutego 1997 r. po wiedział: 24 VII o świcie cały transport więźniów z cegielni poszedł w kierunku Annopola. Moi rodzice i żona z dziećmi pozostali u teściów Zdybickich na Podlesiu, a ja, szwagier Faliszewski i więzień Panasiewicz poszliśmy do cegielni zobaczyć, co się tam dzieje. Na placu leżał trup w pasiakach z literą "N", czyli Norweg (pochowaliśmy go później na miejscowym cmentarzu). Weszliśmy do domu. Na parterze mieszkałem ja z rodziną i moi rodzice Pludrowie, na piętrze mieszkał szwagier Faliszewsla z rodzina. Byt także mały strych, na którym trzymaliśmy zboże i plewy. Właśnie na tym .strychu ukryli się dwaj więźniowie: Stanisław Zelent i Bargielski -b. notariusz z Makowa Mazowiecla'e go. Ja Stefan Tokarzewski i mój szwagier Kazimierz Faliszewski kazaliśmy im zaczekać. przynieśliśmy im swoje ubrania i zaprowadziliśmy ich do moich teściów Zdybickich na Podlesie. gdzie wszyscy ukrywani byli aż do wyzwolenia. 

        Marcin Gryta z Zakrzówka uciekł z transportu bez niczyjej pomocy. W czasopiśmie Kultura i 7.ycie, 1958, nr 34, s. 2, b. więzień Gryta opisuje: Przemęczeni, zziębnięci i głodni na drugi dzień przed zachodem słońca dowlekliśmy się do Kraśnika. W Kraśniku wybrano na postój nocny cegielnię Pludra, gdzie nas ulokowana na piecu, który został przez esesmanów natychmiast podminowany. Na abrzarze cegielni znajdował się mieszkania właściciela i robotników cegielni. Ludność Kraśnika, a szczególnie kobiety i młodzież, miota możliwość wstępu na teren cegielni, ponieważ esesmani nie mogli odróżnić mieszkańców cegielni od ludzi obcych. Korzystając z tego, kobiety przyniosły nam chleb i jeszcze coś do zjedzenia. Podeszła do mnie jakaś kobieta i drżącą ręką podała mi małą paczkę, w której byt chleb i kotlety mięsne. Powiedziała mi. że jest z Kiełezewic. Prosiłem ją, by powiedziala mojej żonie w Zakrzówku, że widziała mnie w podróży do Niemiec i że jestem zdrów. Po odejściu tej kobiety, niby to za wodą, poszedłem szukać drogi na wolność. Widziałem jak kobiety przynosiły ubrania cywilne dla więźniów. Ponad 25 osób tej nocy uciekło z eskortowanej kolumny. Nie mogłem skorzystać z ubrania, więc ukryłem się w koziołku cegły i przesiedziałem tam do rana. Rano, po odejściu transportu w dalszą drogę, wylazłem z cegieł i czekałem pod szopą. Zobaczyłem, że jakiś chłopiec wciąga! do komórki rower. Rozebrałem się z pasiaków, podszedłem da chłopca i po prosiłem o cywilne ubranie. Nie odmówił. Przebrałem się i ruszyłem w dalszą drogę.

         W książce Bytem numerem (Rok wyd. 1962, s. 124) Marcin Gryta napisał: Postanowiłem udać się do mego znajomego -Tomasza Kojdy, który mieszkał około pól kilometra stąd. U Kojdy otrzymałem obfity posiłek, potem na strychu legowiska pachnące sianem. Rano wyruszyłem w dalszą drogę w kierunku Słodkowa.

         Adam Panasiewicz we wspomnieniach Ostatni transport Exodus kraśnicki pisze: 

        Około godz. 14°° dotarliśmy do rynku w Kraśniku. Ludzie przyglądają się naszemu pochodowi. Niektórzy domyślają się, że to więźniowie z Majdanka. W Kraśniku koło kościoła, próbując ucieczki, zostaje zastrzelony kolega Stanisław Ciepły. Spoczął na cmentarzu kościelnym. Na czwartym kilometrze za Kraśnikiem, w Kalonii Kowalin zbiegli trzej więźniowie: Czesław Kulesza, dr Hett (Niemiec) i dr Franciszek Gabriel. Jedynie pierwszy z nich zdołał szczęśliwie uciec. Obaj lekarze zostali odkryci w zbożu przez SS-mono Fritsche i zgładzeni serią z automatu - wg Z. Zonik, Anus Belli, s. 252. 

        Czesław Kulesza w swoich wspomnieniach o nocy spędzonej w cegielni i o swojej ucieczce napisał: 

        Zdawało się, że noc ta nie będzie miota końca. Od czasu do czasu słychać gwizdki alarmowe straży, to Polacy próbują za wszelką cenę przebić się na wolność. Niektórym się udało, kilku życiem przypłaciło próbę. Antreten, antreten - Reiehsdeutsche naprzód - rozkaz ten kończy koszmarną noc. Coś się stało. mimo że ładunki były założone - nie "wykończano nas ". Marsz i znów ustawiają nas w piątki, ale już nie liczą. Tylko dychać: "loss - prędko. prędko ". 

        Ruszamy. W ostatniej chwili komendant transportu prze mawia. Mówi do nas. Nie krzyczy?! Dzisiaj musimy dostać się za Wisłę, rzucać wszystko - koce, jedzenie - byleby tytka osiągnąć ten cel. Marsz. 

        I znów rozciąga się szaroniebieska kolumna po szosie. O porządku tym razem nie ma mowy, kto może, prze do przodu. Tylu moich przyjaciół poszło na wolność, ja zostałem. O nie. Za nimi - na wolność! 

        Czterech nas bez słowa uprzedniego porozumienia zaczyna zostawać w ryte. Po pewnym czasie jesteśmy już blisko końca kolumny. Rozciągnęła się bardzo, a ślady swe znaczy trupami w pasiakach. Dziewięć ich naliczyłem na pierwszych czterech kilometrach od Kraśnika. Nadszedł w końcu moment. W prawo w sad i żyto. To stało się tak nagle, że nim konwojenci się zorientowali, byliśmy już kilkadziesiąt metrów od szosy. Zabrakło tchu -narada - naprzód - biegniemy-zaczynają grać maszynki eskorty. Wąwóz - zbawienie już tak blisko, naprzód, ostatnim tchem, na przód! Nie było nam wszystkim sądzone ujrzeć polskiej /lagi. nie sądzone było wszystkim ujrzeć polskiego żołnierza. Trzech zostało. Ale polegli jak żołnierze, do końca w walce. Żołnierze w pasiakach. 

Ogółem z tego transportu uciekło 45 więźniów, w tym 26 w Kraśniku.
Oto ich lista:
I. Stanisław Banaszek
2. Jerzy Bargielski
3. Jan Blaut
4. Józef Czechowicz
5. Marian Czerwiak
6. Józef Giebułtowicz
7. Andrzej Grabowski
8. Marcin Gryta
9. Andrzej Janiszek
10. Ryszard Krupski
11. Władysław Krupski
12. Czesław Kulesza
13. Bogusław Maliszewski
14. Stanisław Olszański
16. Witold Orpisz Orzechowski
17. Adam Panasiewicz
18. Wacław Porzeczkowski
19. Józef Cezary Serafin
20. Bronisław Siwiński
21. Bernard Solnik
22. Andrzej Stanisławski
23. Edward Szczygieł
24. Jarosław Wesołowski
25. Mieczysław Wolski
26. Aleksander Zakościelny